- A skąd wiesz,nadal cię kocham? - zapytałem. Ona się na mnie popatrzyła, otworzyła buzię i po chwili wstała i wybiegła z pokoju... Matko co ja zrobiłem? Powiedziałem to tylko po to, aby zasiać małą nutkę niepewności, a miałem zaraz powiedzieć, że żartowałem! Postanowiłem dłużej nie zwlekać i wybiegłem za nią. Kiedy byłem już na dworze rozejrzałem się. Jest! Pobiegłem za nią, wbiegła na ulicę. Jakiś samochód jechał bardzo szybko. Przyspieszyłem.
- Nie! - tylko to zdołałem zawołać kiedy ten ktoś ją potrącił.
- Violetta! - krzyknąłem kiedy dobiegłem do kruchej szatynki. Sprawca uciekł, a ja jak najszybciej wykręciłem numer na pogotowie i cierpliwie czekałem tuląc do siebie dziewczynę.
- Proszę się odsunąć. - powiedział jeden z ratowników. Posłusznie wykonałem polecenie i czekałem niecierpliwie na to, aż pojedziemy do szpitala.
- Nie może pan z nami jechać. - mówi kiedy chcę wsiąść do ambulansu. To chyba nie jest mój dzień... Nie zwracając dalej uwagi na nic pobiegłem do domu Federico.
- Stary zawieź mnie do szpitala. - mówię zdyszany.
- Po co? - pyta.
- Wyjaśnię ci w drodze. - oznajmiam. - Szpital Universitario Austral. - uprzedzam jego pytanie. Włoch idzie do garażu, a ja za nim. Wsiadamy i przyłączamy się do ruchu drogowego.
- Cholera. - klnę pod nosem kiedy widzę korek.
- Nie ma innej drogi? - pytam. Ten tylko kiwa głową i już wjeżdżamy w jakąś uliczkę.
- No to po co ci się tak śpiesz do tego szpitala? - zadaje pytanie.
- Twoją kuzynkę potrącił samochód. - mówię na jednym wdechu. Chłopak daje gazu i po 2 minutach jesteśmy pod budynkiem. Wychodzę trzaskam drzwiami, krzyczę do Federa Przepraszam! i kieruję się jak najszybciej do recepcji.
- Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć gdzie leży Violetta Castillo. Przywieźli ją przed chwilą z wypadku samochodowego. - mówię najspokojniej jak tylko potrafię.
- A pan jest? - pyta.
- Narzeczonym. - wypalam.
- Piętro 3, sala 259. - powiedziała, a ja już kierowałem się do windy.
Kiedy tylko dojechałem na odpowiednie piętro zacząłem biegać jak idiota w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Jest! Już chciałem wejść do sali, ale zatrzymał mnie głos.
- Nie może pan tam wejść. - oznajmia, a ja zmieniam wyraz twarzy na jeszcze bardziej przygnębiony.
- Pójdę po doktora i pan z nim porozmawia. - mówi, a mi robi się trochę lżej na sercu.
- Dziękuję. - mówię i siadam na krześle.
Po niecałych 5 minutach podchodzi do mnie jakiś mężczyzna, pewnie doktor.
- Pan jest narzeczonym panny Castillo, prawda? - pyta, a ja przytakuję.
- Chodźmy do mojego gabinetu. - podążam za nim. Wchodzimy do pomieszczenia, siadam na krześle i wsłuchuję się w słowa mężczyzny.
- Violetta! - krzyknąłem kiedy dobiegłem do kruchej szatynki. Sprawca uciekł, a ja jak najszybciej wykręciłem numer na pogotowie i cierpliwie czekałem tuląc do siebie dziewczynę.
- Proszę się odsunąć. - powiedział jeden z ratowników. Posłusznie wykonałem polecenie i czekałem niecierpliwie na to, aż pojedziemy do szpitala.
- Nie może pan z nami jechać. - mówi kiedy chcę wsiąść do ambulansu. To chyba nie jest mój dzień... Nie zwracając dalej uwagi na nic pobiegłem do domu Federico.
- Stary zawieź mnie do szpitala. - mówię zdyszany.
- Po co? - pyta.
- Wyjaśnię ci w drodze. - oznajmiam. - Szpital Universitario Austral. - uprzedzam jego pytanie. Włoch idzie do garażu, a ja za nim. Wsiadamy i przyłączamy się do ruchu drogowego.
- Cholera. - klnę pod nosem kiedy widzę korek.
- Nie ma innej drogi? - pytam. Ten tylko kiwa głową i już wjeżdżamy w jakąś uliczkę.
- No to po co ci się tak śpiesz do tego szpitala? - zadaje pytanie.
- Twoją kuzynkę potrącił samochód. - mówię na jednym wdechu. Chłopak daje gazu i po 2 minutach jesteśmy pod budynkiem. Wychodzę trzaskam drzwiami, krzyczę do Federa Przepraszam! i kieruję się jak najszybciej do recepcji.
- Dzień dobry, chciałem się dowiedzieć gdzie leży Violetta Castillo. Przywieźli ją przed chwilą z wypadku samochodowego. - mówię najspokojniej jak tylko potrafię.
- A pan jest? - pyta.
- Narzeczonym. - wypalam.
- Piętro 3, sala 259. - powiedziała, a ja już kierowałem się do windy.
Kiedy tylko dojechałem na odpowiednie piętro zacząłem biegać jak idiota w poszukiwaniu odpowiedniej sali. Jest! Już chciałem wejść do sali, ale zatrzymał mnie głos.
- Nie może pan tam wejść. - oznajmia, a ja zmieniam wyraz twarzy na jeszcze bardziej przygnębiony.
- Pójdę po doktora i pan z nim porozmawia. - mówi, a mi robi się trochę lżej na sercu.
- Dziękuję. - mówię i siadam na krześle.
Po niecałych 5 minutach podchodzi do mnie jakiś mężczyzna, pewnie doktor.
- Pan jest narzeczonym panny Castillo, prawda? - pyta, a ja przytakuję.
- Chodźmy do mojego gabinetu. - podążam za nim. Wchodzimy do pomieszczenia, siadam na krześle i wsłuchuję się w słowa mężczyzny.
- Pana narzeczonajest w stanie krytycznym. Ma złamaną rękę, kilka żeber i wstrząśnienie mózgu. - oznajmia, a ja czuję się jeszcze bardziej winny.
- Dziękuję za informacje, a czy mogę do niej wejść? - pytam.
- Możesz, ale nie za długo. - mówi, a ja w pośpiechu mówię Do widzenia i wychodzę z gabinetu. Szybkim krokiem idę ku sali, w której leży moja kochana Viola.
- Cześć skarbie. - mówię z lekkim uśmiechem.
- Wiesz to nie miało tak być... - szepczę siadając na krześle.
- Ja chciałem tylko zasiać nutkę niepewności, a wyszło jak wyszło. - łapię ją za kruchą dłoń i pocieram kciukiem o zewnętrzną część.
- Nawet nie wiesz jak żałuję, że w ogóle to powiedziałem, że to przeze mnie walczysz teraz o życie... Przepraszam. - mówię cicho i przytulam się do mojej ukochanej.
- Kocham cię i nic tego nie zmieni. Proszę nie umieraj... - łzy spływają po mi policzkach, nie ukrawam już emocji, które we mnie tkwią. Nagle poczułem, lekki ucisk na dłoni, którą trzymałem Vilu.
- Proszę pana koniec odwiedzin. - mówi pielęgniarka, która przed chwilą weszła tutaj.
- Dobrze, a mogę panią o coś zapytać? - patrzę na nią, a ta kiwa głową.
- A o co chodzi z tym zaciśnięciem dłoni podczas śpiączki? - pytam, a ta się uśmiecha.
- To znaczy, że ta osoba cię słyszy i w ten sposób to pokazuje. - oznajmia i wychodzi.
- Dziękuję. - mówię do niej, a po chwili zwracam się do szatynki. - Kochanie wrócę jutro rano. - i wychodzę mówiąc krótkie Do widzenia.
****
Witam was w rozdziale 29 ^^
Wow! Jak ten czas szybko leci xD
Mam nadzieję, że wam się spodoba i do zobaczenia wkrótce!
Kocham
Całuję
Pozdrawiam ;*
Wasza Natalka ♥♥♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ
- Ja chciałem tylko zasiać nutkę niepewności, a wyszło jak wyszło. - łapię ją za kruchą dłoń i pocieram kciukiem o zewnętrzną część.
- Nawet nie wiesz jak żałuję, że w ogóle to powiedziałem, że to przeze mnie walczysz teraz o życie... Przepraszam. - mówię cicho i przytulam się do mojej ukochanej.
- Kocham cię i nic tego nie zmieni. Proszę nie umieraj... - łzy spływają po mi policzkach, nie ukrawam już emocji, które we mnie tkwią. Nagle poczułem, lekki ucisk na dłoni, którą trzymałem Vilu.
- Proszę pana koniec odwiedzin. - mówi pielęgniarka, która przed chwilą weszła tutaj.
- Dobrze, a mogę panią o coś zapytać? - patrzę na nią, a ta kiwa głową.
- A o co chodzi z tym zaciśnięciem dłoni podczas śpiączki? - pytam, a ta się uśmiecha.
- To znaczy, że ta osoba cię słyszy i w ten sposób to pokazuje. - oznajmia i wychodzi.
- Dziękuję. - mówię do niej, a po chwili zwracam się do szatynki. - Kochanie wrócę jutro rano. - i wychodzę mówiąc krótkie Do widzenia.
****
Witam was w rozdziale 29 ^^
Wow! Jak ten czas szybko leci xD
Mam nadzieję, że wam się spodoba i do zobaczenia wkrótce!
Kocham
Całuję
Pozdrawiam ;*
Wasza Natalka ♥♥♥
CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ